Nanometrowej grubości warstwy sztucznie wytwarzanego diamentu niebieskiego (który posiada w sobie bor) domieszkowane promieniotwórczym izotopem węgla 14C o połowicznym czasie rozpadu ok. 5700 lat, tylko sprzyjają powyższemu celowi. Dzięki nim możliwa jest wydajna generacja energii cieplnej i jej szybka zamiana na prąd elektryczny. Krótko mówiąc wspomniany izotop rozpada się, a otaczający go materiał nagrzewa się i zaczyna mieć napięcie. Wszystko to dzięki dość wysokiemu przewodnictwu ciepła oraz byciu półprzewodnikiem. W efekcie to nie bateria jądrowa, ani obecny w sondach kosmicznych radioizotopowy generator termoelektryczny (RTG).
Moc DNV jest przy tym nieznana, choć są zdjęcia wskazujące na wartość 100 µW (jednakże nie są to potwierdzone źródła). Pewne jest tylko to, że baterii nie będzie można ponownie naładować, a stosowane dla niej izotopy mają pochodzić z odpadów jądrowych. Ponadto całość ma być bezpieczna i nie narażać zbędnie na napromieniowanie przede wszystkim dzięki przytoczonym wcześniej warstwom. Wreszcie będzie to stos pojedynczych „części” o tych warstwach. I jeszcze potencjalne zastosowania: od zegarków, w tym smartwatchów, do telefonów przenośnych. Słowem współczesna elektronika niskomocowa.
Opisana bateria ma zostać wprowadzona do sprzedaży w 2023 roku. Jej pełna nazwa to: Diamond Nuclear Voltaic. Nic tylko na nią zaczekać wprost z Kalifornii (tam jest siedziba start-up’u NDB, czyli Nano Diamond Battery).