Dane te, w formie dziurek (patrz zdjęcie niżej) były odczytywane w oparciu o wiązkę podczerwieni, która odbijała się bądź nie od karty. W ten sposób sprawdzano obecność owych dziurek i zadanym kodem je rozszyfrowywano. I choć już był wymagany kod PIN, to jednak możliwa była wypłata tylko jednej kwoty pieniężnej, np.: 10 funtów (wiadomo, technika nie była jeszcze tak rozwinięta jak dziś).
Ba, wspomniane karty nie były szczególnie zabezpieczone, co przy znajomości formatu danych na nich obecnych umożliwiało ich fałszowanie (ot wystarczyło wiedzieć jak je podziurkować). Jednak w chwili ich obowiązywania nie było to tak ważne, ponieważ liczba użytkowników korzystających z bankomatów była niewielka. Co więcej możliwość wypłaty tylko jednej stawki, z reguły dość niskiej, sprawiała, że bardziej opłacało się napaść na bank niż wypłacać tę stawkę wiele razy (strata czasu i brak wygody). Ponadto bankomaty były kosztowne, więc nie opłacało się ich montować (bardzo duży pobór prądu, zawodność części oraz długotrwały montaż). Słowem było ich po prostu mało.
Dopiero późniejszy postęp w elektronice i przekonanie banków do tego, że jest to bezpieczna forma doręczania gotówki, zmieniły stan rzeczy - szczególnie było to widać w latach osiemdziesiątych XX wieku, gdy karty perforowane ustąpiły miejsca kartom z paskiem magnetycznym. Polska jedynie na tym skorzystała - jeszcze w 1987 roku uruchomiono pierwszy w kraju bankomat w III Oddziale Banku Pekao S.A przy ul. Tadeusza Czackiego w Warszawie.
Dalsza historia jest w sumie znana - pozostaje tylko pytanie czy cieszyć się, że perforowane karty bankomatowe „ominęły” RP (a w zasadzie PRL). „Sprawa to dla historyka” parafrazując telewizyjny program (albo i „Sensacji XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego intrygującego hipotezami).
Tymczasem „pomyślnych” kart w życiu - oby pieniędzy nigdy nie było dość (zwłaszcza tych z bankomatu).