Zasada działania każdej radiopławy jest bardzo prosta - na konkretnych częstotliwościach do satelity przesyłane są informacje m.in. o: położeniu, numerze jednostki pływającej MMSI oraz identyfikatorze urządzenia, a na jeszcze innej częstotliwości nadawany jest sygnał alarmowy ciągły, który z łatwością pozwala namierzyć radiopławę. Tego rodzaju sygnał nadawany jest z miejsca do momentu wyłączenia radiopławy lub do wyczerpania w niej baterii, co może trwać nawet kilka dni.
Natychmiast po otrzymaniu informacji o sygnale alarmowym, specjaliści z Delegatury UKE w Lublinie zabrali ze sobą sprzęt i ruszyli w teren. Z łatwością ustalili - na podstawie zyskanych z sygnału danych identyfikacyjnych, że źródłem jego emisji jest radiopława ze statku, który, z tego, co udało się odkryć, dopływał właśnie do portu w… Panamie. Namierzone urządzenie na dobrą sprawę znajdowało się na terenie jednej z podlubelskich sortowni elektrośmieci. Jakież zaskoczenie przeżył przedstawiciel sortowni po tym jak wskazano halę, a następnie kontener i miejsce w kontenerze, w którym miała być radiopława. Po wyjęciu urządzenia z kontenera, w błyskawiczny sposób dokonano jego dezaktywacji. Oczywiście nikt przy tym nie ucierpiał, a z ustaleń Delegatury UKE w Lublinie wynika, że radiopława być może - tj. nie ma na to pełnych, jednoznacznych dowodów, została uruchomiona przypadkiem podczas procesu utylizacji, co z pewnością nigdy nie miałoby miejsca, gdyby pomyślano wcześniej o wyjęciu z niej baterii. A przecież można było to zrobić, zwłaszcza, że używanie urządzeń radiowych nadawczych albo nadawczo-odbiorczych może wymagać odpowiednich uprawnień bądź zgód na stosowanie, a sama możliwość zakupu takich urządzeń nie jest jednoznaczna z możliwością ich używania, i to w dodatku bez ograniczeń. Chyba że związana z tym odpowiedzialność karna to po prostu, dla osoby winnej, "pryszcz", który nie robi wrażenia, w co jednak idzie śmiało powątpiewać.
Więcej informacji pod adresem: uke.gov.pl