Jeżeli ktoś patrzy na technikę audio przez pryzmat monofonicznych odbiorników tranzystorowych z ubiegłego wieku lub sprzętów o podobnym poziomie zaawansowania, to może odnieść wrażenie, że nie ma czegoś takiego, jak „nieprawidłowe elementy”. Niskie częstotliwości, małe moce, niewysokie napięcia – gdzie tu trudności? Kondensator ma pojemność, opornik swoją rezystancję, tranzystor wzmacnia prąd… Przecież wszystko, co tylko będzie spełniało wymagania projektu, nada się z powodzeniem i nie ma o co kruszyć kopii.
Uspokoić pragnę w tym miejscu tutaj tych, którzy wręcz alergicznie reagują na hasła typu „złote kondensatory” albo „platynowe kable”. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Czym innym jest po prostu dobrej jakości element, a czym innym jego wersja okraszona ezoterycznymi opisami i legendami. Kto chce, niechaj takie stosuje, lecz w niniejszym artykule poruszę tylko te zagadnienia, na które mamy realny (i przez to mierzalny) wpływ.
Na pierwszy ogień weźmy rezystory. Skoro przywołałem metaforę ognia, niechaj więc będą te węglowe. Każdy je zna – występują w bardzo wielu układach, ponieważ są tanie, a przez to ludzie chętnie je stosują. W ilościach detalicznych kosztują one kilka groszy za sztukę. Mają przeważnie tolerancję 5%, co powinno je dyskwalifikować z wielu zastosowań, na przykład filtrów sygnału, które są czułe na rozrzuty elementów. Jednak są takie miejsca w układzie, w których nawet kilkunastoprocentowy rozrzut nie powinien być problemem – jako przykład podajmy rezystor polaryzujący siatkę sterującą lampy albo wejście wzmacniacza operacyjnego. Rezystor R5, który się na nim znajduje, teoretycznie nie przewodzi jakiegokolwiek prądu i nie ma wybitnie ważnej funkcji – ot, polaryzuje wejście nieodwracające potencjałem masy – jednak w praktyce spoczywa na nim wielka odpowiedzialność. Znajduje się on bowiem na samym wejściu układu, w miejscu najbardziej krytycznym dla poziomu szumów w całym układzie.
Wartość skuteczna napięcia szumów zależy od pasma, rezystancji, temperatury. Są to jednak szumy termiczne, z którymi niewiele możemy zrobić poza obcinaniem pasma, zmniejszaniem rezystancji bądź schładzaniem naszych układów. Oprócz nich występują również trudne do uchwycenia (od strony matematycznej) szumy nadmiarowe, które zwiększają całkowity poziom szumów. Ich natura wynika z niejednorodności materiału przewodzącego prąd elektryczny, który na swej drodze napotyka liczne uszkodzenia i deformacje sieci krystalicznej. Zaś tych w rezystorach węglowych jest aż nadto, bowiem prąd w tych elementach przepływa przez spiek takich materiałów jak grafit czy ceramika. Nadaje im to dobre właściwości pod względem wytrzymałości na udary prądowe, lecz z punktu widzenia szumów to fatalne rozwiązanie, gdyż nośniki ładunku rozbijają się o wiele mniejszych i większych, nieregularnie ułożonych fragmentów spieku.
Ze swoich doświadczeń mogę powiedzieć, że naprawdę można usłyszeć Niagarę, testując na głośnikach układ zrobiony „po taniości”. W przysłowiowym radyjku na baterie nikogo to nie będzie aż tak raziło, lecz budując układ przeznaczony do odtwarzania muzyki w możliwie wysokiej jakości, taki defekt uznamy już za niedopuszczalny. W takich przypadkach warto postawić na rezystory metalizowane, które w dzisiejszych czasach nie są jakoś znacząco droższe, za to ich parametry (nie tylko szumowe, lecz również te opisujące tolerancję czy stabilność) są zdecydowanie lepsze. Nie oznacza to, że rezystorów węglowych w ogóle nie wolno używać w torze audio – dla nich dobre miejsce jest tam, gdzie mamy do czynienia z bardzo niskimi rezystancjami i wysokimi prądami, na przykład na wyjściu końcówki mocy – tam rezystory węglowe mają przewagę nad drutowymi, które wprowadzają niepotrzebną indukcyjność.